Data

6.09.2016

Praktyki to coś, przez co każdy student przejść musi. Koniec sprawy, do widzenia, kropka! Nie ma że nie chce; że boli; albo, że nie ma czasu. Czas się znajdzie, praktyki mogą być zdalne, a często da się pod nie podciągnąć pracę zawodową. Słowem – DA SIĘ! Bo co, polski student nie da rady? Jak nie ma wyjścia to i 120 godzin praktyk w tydzień zaliczy 😛

Taka była i moja droga. Tak – moja. Studentki dziennikarstwa, która za swoją specjalizacje wybrała komunikacje wizualną. Szalona była, a kierunek nowy, więc jeden szybki i czemu nie. Postanowiłam, zatem spróbować swoich sił właśnie w tym kierunku. Dłuuugą drogę do znalezienia firmy, która przyjmie mnie nie tylko do parzenia kawy, rozpoczęłam już w styczniu. Bezowocnie i z porażkami. Dziesiątki wysłanych e-maili z pytaniami, prośbami – większość niestety – stety – kończyło się odmową lub, co gorsza, grobową ciszą. Taaaaak, uprzejmość na poziomie. W końcu, dosyć nieoczekiwanie, bo o 22 godzinie, odezwała się Adencja, do której pisałam tego samego dnia. Z uśmiechem i radością zgodzili się na wszystkie warunki praktyk. I tak więc wylądowałam tu – na Krakowskiej 25/3.

Jeszcze podczas zajęć zastanawiałam się jak wygląda praca w tego typu agencji. W końcu to jest to co chciałabym w życiu robić. Wyobrażałam sobie coś na kształt wielkiego pokoju w korporacji, ludzi ubranych „na galowo” i hektolitrów wypitej, a często i rozlanej, kawy. Zlecenia przyjmowane w niesamowitym tempie i ogromna presja czasu. Ogólny burdel i zamieszanie. Ale jak to w życiu bywa albo jest zazwyczaj, rzeczywistość okazała się kompletnie inna. Pamiętam, kiedy przyszłam pierwszy raz, jeszcze w czerwcu z papierami do podpisania, dalej ze swoją wizją pracowników „jak mrówków”, a zobaczyłam sporych rozmiarów biuro z kanapą, balkonem i zaledwie kilkoma osobami. Kameralnie, cicho i przytulnie. Potem dopiero okazało się, że cicho to może niekoniecznie, ale na pewno przyjemnie. Miałam okazje pracować z grupą ludzi, który naprawdę znali się na tym co robili. Profesjonaliści, choć trochę kopnięci, ale na ten dobry i fajny sposób. Szczegółów zdradzać nie będę, ale nudno nigdy nie było, nawet gdy był znienawidzony poniedziałek.

Agencja niejedno ma imię

Jednak ten luz i wariowanie, to tylko powierzchowne odczucie. Praca naprawdę wymaga od nich skupienia, duuużej wiedzy i czasu. Sama też nie próżnowałam i podczas całego pobytu nie zaparzyłam ani jednej kawy :P. Więc co robiłam? Dostawałam prostsze zadania, teksty do napisania, stworzenie bannerów i tego typu rzeczy. Dodatkowo, poznawałam przydatne tricki. Zrozumiałam, że „proces powstawania prostego logo”, to żmudna, kilku godzinna praca więcej niż jednej osoby. Najpierw trzeba mieć pomysł, choć podczas wykonania milion razy on się zmieni. Wszystko musi być dopracowane w najmniejszym calu. Trzeba pamiętać o wielu rzeczach ! To wszystko trwa. Nie da się czegoś super zrobić w godzinę.

Zrozumiałam też, dlaczego nie da się takich rzeczy stworzyć w 10 minut za 50 złotych. To powolny, dokładny proces osoby, która jest ekspertem w swojej dziedzinie. Płacimy nie tylko za jej wiedzę i wykonanie, ale i za zadbanie o każdy szczególik, dopracowanie wszystkiego, tak aby dana np. strona internetowa nie tylko dobrze prezentowała się graficznie, ale i była responsywna, użyteczna dla odbiorcy, nie zacinała się. Musimy pamiętać, że płacimy też za poświęcony czas i chęci. Od fotografa, który robi nam sesje ślubną też wymagamy obróbki zdjęć, profesjonalnego sprzętu, dobrej renomy i możliwości zobaczenia portfolio. Tak samo jest z logo, stroną, bannerami i wszelkimi tego typu pierdołami! „Można zrobić po kosztach w Paintcie” – nie żebym marginalizowałam ten program, ale do super to on nie należy – tak samo jak można zrobić zdjęcia na sesji cyfrówką, przez wujka Heńka. Ale po co skoro lepsze wyjdą lustrzanką? Płacimy za jakość. Szkoda, że wiele osób nie związanych z branżą, o tym nie wie. Zapominają, że to świadczy o nich, że to logo czy strona, która jest zrobiona szybko i po kosztach, kiedyś pokaże swoje ciemne oblicze, a nieprofesjonalizm wyjdzie z jaskini. A wtedy zacznie się żałowanie, że nie zapłaciło się ciut więcej za coś, co ma się na całe życie.

Teraz, gdy mój pobyt tu już się kończy, jest mi trochę smutno. W końcu spędziłam tu 160 godzin, o 40 więcej niż wymaga uczelnia :P. Adencja to fantastyczne miejsce dla kogoś kto chce się naprawdę czegoś nauczyć, nie boi się krytyki – która przecież jest potrzeba – i podchodzi do swojej przyszłości poważnie. Ale oprócz wiedzy technicznej, lepiej rozumiem tę branżę. Mam już podstawy, które pozwolą na dalsze budowanie wiedzy na zajęciach. O ile wykładowcy okażą się kompetentni. Doświadczenie w czymś co, sprawia ci przyjemność jest ważne. Po pierwsze przekonasz się, czy masz ochotę do końca życia użerać się w klientami, komputerami i grafikami. Po drugie, sprawdzisz czy się do tego nadajesz. Po prostu. To ważne.

Karolina – Praktykantka