Data

5.12.2016

Autor wpisu

Tomasz Jeziorski

Tomasz Jeziorski

Kierowniku! Szefie! Mecenasie! Każdy z nas słyszał takie zawołanie niejeden raz. Najczęściej na parkingach, trochę rzadziej na ruchliwych ulicach, czasami też w sytuacjach niecodziennych, jak chociażby na skrzyżowaniu ze światłami.

Na początku tego krótkiego artykułu chciałbym przyjąć pewne nazewnictwo. Określmy, że ŻanPan to najczęściej osobnik płci męskiej, który wszystkie zdobyte pieniądze przeznacza na używki. Bez oceniania, bez spekulacji, wdawania się w szczegóły, bez nadmiernych interpretacji. Po prostu tak 🙂

ŻanPan stanie się na chwilę bohaterem tego wpisu. Dlatego, że podczas mojego ostatniego spotkania z nim, niebezpośrednio, zachęcił mnie do jego napisania.

À propos, de facto, przechodząc do konkretów.

Kiedyś, jak byłem mały, zawsze w czwartki robiłem z moja Mama zakupy 'na mieście’. Hipermarketów brakowało, więc po przedszkolu, maszerowaliśmy do centrum zrobić spożywcze zakupy. Najczęściej w jednym i tym samym sklepie. Nawet lista zakupowa co tydzień niewiele się zmieniała. I zawsze w okolicach tego sklepu, spotykaliśmy ŻanPana. Nie zawsze tego samego, acz mającego zawsze ten sam cel – zdobycie kasy. Jasny, określony w czasie, wyznaczony metodą SMART. Sposoby jej zdobycia był różne i zdywersyfikowane – raz bezpośrednie, jak podejście i zapytanie, innym razem ogólne, zapisane na kartonie. Jednak, w każdym z dwóch przypadków, komunikat był ten sam – proszę uprzejmie o pieniądze, bo zabrakło mi na bułkę, chleb, pasztet itd. I jak tylko ktoś taki zbliżał się do nas, Moja Mama zawsze mówiła mi – mógłby przynajmniej nie kłamać, na co faktycznie potrzebuje. Dostałby wówczas więcej, bo byłyby autentyczny.

Nie rozumiałem.
No, bo jak? Przecież łatwiej dać na jedzenie komuś niż na wino. Wydawało mi się, że jego podejście marketingowe jest poprawne.

I trwało to długo. Aż.. do niedawna.

Wychodziłem z biura, dosyć pospiesznie, bo godzina późna, a obiad się sam nie zrobi. I nagle, ni stad ni zowąd, pojawia się przede mną ŻanPan i lekko stonowanym głosem mówi – „Prezesie, zbieram na piwko, bo tak za mną chodzi, że szok. Nie na jakieś drogie. Zwyczajne, najtańsze. Brakuje mi dosłownie 50 groszy (przy czym pokazuje na otwartej dłoni, że faktycznie już coś nazbierał). Dorzuci Szef się? Będę wdzięczny.”

Przystanąłem (kupił moja uwagę), zastanowiłem się (przypomniał mi się obraz wyżej opisany, gdy z Mamą robiłem zakupy), w moich oczach zyskał (był autentyczny). Wygrał – dałem mu pieniądze, a on zrealizował swój cel.

Czy Moja Mama dawała pieniądze, gdy byłem mały, ŻanPanu? Nie! Można powiedzieć, ze nie byłem przyzwyczajony (nie miałem doświadczenia) w tego typu akacjach/reakcjach. A mimo wszystko dałem. Dlaczego?

  • Bo był autentyczny – słuchaj mówię szczerze, zbieram na piwo,
  • Bo dał dowód – już coś nazbierałam,
  • Ale najważniejsze – bo eksperymentował i szukał najskuteczniejszej drogi; ewoluował (nie mówię, ze to ten sam Pan zaczepiał mnie w dzieciństwie, co teraz)! Wyciągnął wnioski. Nie mógł tego wiedzieć na początku. Nie mógł wiedzieć, co zadziała. Testował, ale nade wszystko analizował (pewnie słuchając miliona odmów, patrząc także jak zmienia się rzeczywistość dookoła). Szukał drogi do sukcesu. I się udało. I ze zbierania na chleb, zaczął mówić o swojej potrzebie w sposób poprawny. Autentyczny. Spójny z jego wizerunkiem.

I tak też jest w strefie marketingu internetowego.

Nigdy nie wiemy z góry, co i jak zadziała. Nawet Google w swojej książce na temat AdWordsow pisze, że potrzeba okresu na testowanie i eksperymentowanie z kampanią. Nikt nie jest przecież jasnowidzem. Dlatego trzeba szukać, ale nade wszystko słuchać i analizować.